czwartek, 2 lipca 2015

Charlotte

Charlotte to miejsce-legenda na mapie krakowskich restauracji. Rano pachnie croissantami, a wieczorem winem. Wiecznie pełne sale oraz zajęte stoliki na zewnątrz. Świeże pieczywo, wypiekane na miejscu, smakowite słodkości, francuska atmosfera. Charlotte od lat ma swoją renomę. Uwielbiamy to miejsce. Jednak ostatnio zaczęliśmy się zastanawiać czy nie powinniśmy raczej uznać, że uwielbialiśmy... Po ostatnich wizytach, wychodziliśmy coraz bardziej zawiedzeni. Mając jednak w pamięci rozpływającą się w ustach czekoladę, nie mogliśmy oprzeć się kolejnej wizycie. 


Ze względu na słoneczną pogodę, bardzo chcieliśmy usiąść na zewnątrz. Niestety wszystkie stoliki były zajęte, dlatego też wybraliśmy miejsce w pierwszej sali. Zamówiliśmy to co zwykle, czyli śniadanie Charlotte (15 złotych za koszyk pieczywa, czekoladę/konfiturę i napój). Jeden zestaw z białą czekoladą, drugi natomiast z mleczną. Następnie przenieśliśmy się na zewnątrz, gdzie zwolnił się stolik. Gdy dostaliśmy zamówienie, już czuliśmy, że coś będzie nie tak.


Ania: Jestem ogromnym łasuchem, szczególnie śniadaniowym. Zazwyczaj wybieram coś słodkiego. W Charlotte od zawsze byłam fanką białej czekolady oraz chleba z rodzynkami. Zapychałam się czekoladą, po czym nie mogłam opróżnić całego koszyka różnorodnego pieczywa i oddawałam go Kubie. Dlatego też, pierwszą rzeczą, która tym razem rzuciła mi się w oczy, była mała ilość kromek. Przyzwyczaiłam się do widoku koszyczka, z którego wręcz wystaje pieczywo. Gdy zajrzałam do tego powyżej, zobaczyłam parę kawałków chleba, jednak widać było różnicę, w stosunku do poprzednich wizyt. Jest tego tylko jeden plus - przynajmniej zjadłam wszystko! Croissanta (czyli to co najlepsze) zawsze zostawiam na koniec. Rozczarowałam się zatem, gdy nie był on tak chrupiący jak zwykle.

Ocena: 4/5 


Kuba: Podczas poprzedniej wizyty dostaliśmy białą czekoladę, która nie była pierwszej świeżości. W słoiku było widać, jak bardzo się rozwarstwiła. Wymieniliśmy ją, a ja miałem nadzieję, że to jednorazowy incydent. Tym razem biała czekolada była bez zarzutu (widać było, że dopiero została otwarta). Natomiast mleczna przypomniała ... budyń. Kolejny raz trafiło nam się coś, co nie powinno pojawić się na stole. Ponadto słoik ewidentnie był po przejściach, miał oderwaną etykietę. Croissant ze zdjęcia powyżej był Ani. Mój niestety nie był tak fotogeniczny, wyglądał jakby ktoś niedelikatnie go zgniótł. 

Ocena: 3.5/5


Nie moglibyśmy nie wspomnieć o obsłudze, która pozostawia wiele do życzenia. Kelnerów jest naprawdę sporo, jednak nie jest to równoznaczne z ich szybką reakcją. Nawet w sytuacji, gdy miejsce świeci pustkami, należy uzbroić się w cierpliwość. Wcześniej, obsługa była tylko małym minusem, pomimo którego i tak się tam wracało, ze względu na pyszne jedzenie. Mamy świadomość, że sprawiamy wrażenie, jakby nic nam nie pasowało. Podejrzewamy, że gdyby to była nasza pierwsza wizyta, to bylibyśmy zachwyceni pomysłem, atmosferą oraz jedzeniem. Jednak gdy stajemy się stałymi klientami, to robimy to z jakiegoś powodu i chcemy, aby standard miejsca, które uwielbiamy nie malał. Nie mamy pojęcia czy to my źle trafiamy, czy Charlotte rzeczywiście osiadło na laurach i przestało troszczyć się o klientów. Wiemy natomiast, że coraz rzadziej będziemy odwiedzać to miejsce. Jednak mimo wszystko polecamy je innym, szczególnie na śniadania, może akurat Wy będziecie mieć więcej szczęścia od nas: zainteresuje się Wami kelner, dostaniecie świeżą czekoladę i chrupiący chleb. 

2 komentarze:

  1. Poszłabym do niej kiedyś przy okazji, mam nadzieję, że się nie rozczaruję :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak ja kocham croissanty :3 A do tego czekolada, no żyć nie umierać! Czuję, że jak mieszkałabym w Krakowie, byłoby to jedno z moich ulubionych miejsc.

    OdpowiedzUsuń