czwartek, 10 września 2015

Mięta Resto Bar

Ostatnio narzekamy na brak czasu, niestety. W ciągu ostatnich kilkunastu dni nie mieliśmy nawet okazji ugotować czegoś wspólnie, nie mówiąc już o wyjściu na miasto. Ostatnio nadarzyła się ku temu okazja i tak też wybraliśmy się do Mięty Resto Baru na ul. Krupniczą. Byliśmy już tam kilkukrotnie, poza tym słyszeliśmy dobre opinie na temat tego lokalu.


Ania: Bardzo długo przeglądałam kartę, niczym zdecydowałam się co zjem. Początkowo skłaniałam się ku rybie, jednak w każdej propozycji jakiś składnik mi nie pasował. Postawiłam na wrapa z indykiem, warzywami i sosem miodowo-musztardowym, który (jak każdy wrap) miał być podany z frytkami i sałatą (19,90 zł). Jadłam go już kiedyś i byłam przekonana, że będzie mi smakował. Poprosiłam jednak o wersję bez frytek. Niestety, moja prośba nie została spełniona. Całe danie nie wywarło na mnie zbyt dobrego wrażenia. Kawałki indyka sprawiały wrażenie lekko gumowych, natomiast sos miał konsystencję kisielu i z każdą minutą, jego smak przeszkadzał mi coraz bardziej. Mam mieszane uczucia, ponieważ z tego co pamiętam, podczas mojej poprzedniej wizyty smakował mi o wiele bardziej. Nie mam pojęcia czy od tego czasu zmieniły mi się smaki i danie smakowało tak jak powinno czy po prostu było inaczej (gorzej) przyrządzone.

Ocena: 3.5/5



Kuba: W menu najbardziej spodobały mi się polędwiczki wieprzowe. Niestety okazało się, że ich nie ma. Postanowiłem zaufać Ani, która bardzo chwaliła wrapy (i mówiła o nich już wiele razy) i wybrałem tego z polędwiczkami z kurczaka, warzywami i sosem czosnkowym (19,90 zł). Panierka według mnie bardzo inspirowana była tą, którą możemy zjeść w KFC. Składniki były pokrojone na zbyt duże kawałki. Cała zawartość wrapa wysypywała się z tortilli. Przez to tak naprawdę osobno jadłem środek (jak sałatkę), a osobno placek. Dodatkowo uważam, że w sytuacji gdy całość przekrojona jest pod tak dużym kątem jak w tym przypadku, lepiej byłoby użyć trochę mniejszej ilości składników. Jadałem o wiele lepsze rzeczy.

Ocena: 3.5/5


Aby nie było tak ostro, zaznaczamy, że lemoniada ananasowa, która zagościła w letnim menu, była przepyszna oraz miała bardzo dobrą cenę (8 zł). Mięta to miejsce bardzo przyjemne, znajduje się w bardzo ładnym budynku, posiada wiele stolików zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz. Może akurat Wam bardziej przypadną do gustu smaki, które są tam serwowane. Nie przekreślamy tego miejsca, jednak my będziemy tam wpadać najwyżej na lemoniadę.

środa, 26 sierpnia 2015

Bunkier Cafe

Bunkier Cafe jest częścią Galerii Bunkier Sztuki, miejsca artystycznego eksperymentu oraz doświadczania różnorodności sztuki współczesnej. Jego oryginalny klimat sprawia, że stoliki zawsze są zajęte. Szczególnie wieczorami, gdzie większość ludzi wpada na przepyszne piwo z tanka, które serdecznie polecamy. Jednak tym razem, wybraliśmy się tam na śniadanie. ZNOWU śniadanie. Bardzo chcemy czasami zjeść także obiad czy kolację gdzieś na mieście, a następnie je zrecenzować. Niestety, zazwyczaj same chęci nie wystarczają, zostają jeszcze godziny pracy, które nie pozwalają nam na to. Była to nasza pierwsza wizyta po zmianie menu. Może to i dobrze, biorąc pod uwagę naszą skłonność do wybierania ulubionych i sprawdzonych dań. Musieliśmy wybrać coś nowego.


Ania: Bunkier kojarzy mi się z czasami licealnymi. Kilka lat temu, obwarzanki były jednym ze znaków rozpoznawczych tego miejsca. Następnie praktycznie zniknęły z menu. Gdy pojawiły się po raz kolejny, chciałam sprawdzić, czy to ten smak, który pamiętam. Wybrałam wersję, w której główną rolę odgrywał kurczak zapieczony z serem mozzarella. Smakowało mi, nie mogę zaprzeczyć. Precle uważam za bardzo dobrą alternatywę dla zwykłych tostów. Jednak były dla mnie za suche. Mimo znajdującego się w środku sera, dodałabym jeszcze jakiś sos. Natomiast sałatka skradła moje serce! Niby nic nadzwyczajnego, kilka pokrojonych warzyw, lecz dzięki umiejętnie dobranemu sosowi miały słodki posmak, który bardzo mnie przekonał.

Ocena: 4/5


Kuba: Ostatnio w Novej na Kazimierzu jadłem jajka... Tym razem znowu padło na nie. Nie byłem do końca przekonany co do tego dania, aby nie być zbyt przewidywalnym. Ostatecznie uznałem jednak, że nie jest to identyczna kombinacja smaków jak poprzednio i zamówiłem jajka królewskie. Dostałem tosty z kukiełki na maśle z marynowanym łososiem, szpinakiem i jajkami w koszulkach, podane z sosem holenderskim. Jak bardzo bym nie chciał, nie mogę nic zarzucić tej kompozycji. Była poprawna, zjadłem ją ze smakiem. Polecam!

Ocena 4.5/5

Miejsce godne polecenia, zdecydowanie. W Bunkrze jedzenie nie jest najważniejsze, jednak wciąż warto je wypróbować jako dodatek do dobrego towarzystwa i bardzo dobrej kawy. Tym bardziej, że nasza kieszeń na tym nie ucierpi w żaden znaczny sposób. Za dwa śniadania i dwie duże kawy zapłaciliśmy 40 złotych. Gdy przypomnieliśmy sobie ceny w innych restauracjach, stwierdziliśmy, że to naprawdę było niedużo.

środa, 19 sierpnia 2015

Tarta z jeżynami

Ostatnie dni były bardzo letnie, nieprawdaż? Jak dla nas nawet za bardzo. Cieszymy się, gdy świeci Słońce, lecz temperatury powyżej czterdziestu stopni skłaniają nas do przemyśleń czy człowiek może się roztopić. Dlatego jesteśmy szczęśliwi z tego, co dzieje się w tej chwili za oknem. Jest Słońce, jest lekki wiatr, ale wreszcie można na świeżym powietrzu przebywać z radością, nie myśląc tylko o jak najszybszym powrocie do klimatyzowanego pomieszczenia. Możemy więc śmiało powiedzieć, że lato w pełni! Czym by było lato bez owoców sezonowych? Truskawki, jagody, czereśnie, jeżyny i wszystkie inne cudowności. To właśnie jeżyny postanowiliśmy wykorzystać do stworzenia tarty. Uwierzcie nam, jest przepyszna, dlatego jeśli macie te owoce w ogrodzie za domem, to nie wahajcie się ani chwili i twórzcie. 


Będziemy potrzebować:

300 g mąki
200 g masła
100 g cukru ( + 3 łyżki do kremu)
6 żółtek
500 g mascarpone
jeżyny do dekoracji



Jak zrobić?

Mąkę oraz cukier przesiewamy, dodajemy masło, siekamy nożem dokładnie mieszając. Dodajemy trzy surowe żółtka, następnie szybko zagniatamy (do momentu połączenia składników). Przykrywamy, wkładamy do lodówki oraz nagrzewamy piekarnik do 180 stopni. Formę wykładamy ciastem, ciasto papierem do pieczenia, a na niego wysypujemy np. czarną fasolę, która pełnić będzie rolę obciążnika. Pieczemy przez 25 minut, a potem jeszcze 5 minut bez fasoli i papieru do pieczenia. Czas na najprostszy krem świata. Miksujemy pozostałe trzy żółtka z 3 łyżkami cukru, robimy kogel mogel. Żółtka mają nabrać objętości i stać się puszyste. Kiedy wiemy, że są dobre? W momencie jak zwiększą swą objętość dwukrotnie i masa zrobi się o wiele jaśniejsza. W osobnej misce rozcieramy mikserem mascarpone na małych obrotach, po chwili dodajemy ubite żółtka i jeszcze chwile miksujemy, aż wszystko się połączy (niezbyt długo, aby krem się nie zważył). Gdy kruche się już upiecze, dajemy mu czas na ostygnięcie. Następnie wypełniamy wnętrze tarty kremem, a na wierzch układamy jeżyny.


Tarta była (bo już jej nie ma) przepyszna. Krem z mascarpone nadawał jej słodyczy, natomiast jeżyny lekkiej kwaśności. Kruche wyszło idealnie ... kruche. Zamiast jeżyn można wykorzystać maliny czy też truskawki. Nie ograniczajmy się. Jeśli tylko zza Waszego okna wychyla się owocowy krzew, nie dajcie opaść temu, co rośnie na nim. Wykorzystajcie to, spędźcie trochę czasu w kuchni, a potem zjedzcie ze smakiem.



środa, 12 sierpnia 2015

Dynia Resto Bar

Dynia to znana krakowska restauracja. Nieopodal Rynku Głównego, schowana w jednej z ulic.  Odkąd pojawiliśmy się tam po raz pierwszy, wracamy bardzo często. Uwielbiamy serwowane tam sałatki, bardzo często wpadamy tam także na śniadania. Mimo tego, że każdy z nas ma tam swoich faworytów, staramy się wybierać za każdym razem inne propozycje. Zazwyczaj wychodzi nam to na dobre, lecz zdarzają się też sytuacje, gdy wychodzimy zawiedzeni. Wzloty i upadki. Tak też było tym razem. Zdecydowaliśmy się na coś nowego i mamy dość mieszane uczucia.


Ania: Jak zwykle nie wiedziałam co wybrać. Mój wzrok krążył po obu stronach menu śniadaniowego, a ja chciałam spróbować absolutnie wszystkiego. Jednak jako wielka fanka łososia, postanowiłam odkryć co kryję się pod twarogiem z wędzonym łososiem w sosie miodowo-musztardowym, podanym z koszykiem pieczywa i masłem (15,90 zł). Niestety ja i menu chyba się tym razem nie zrozumieliśmy. Spodziewałam się fajerwerków strzelających z talerza, a dostałam ... twarożek wyglądający jak bita śmietana, przyozdobiony paroma kawałkami łososia i ogórka. Sosu nie wyczułam. Ponadto 3/4 pieczywa, które dostałam było z kminkiem. Uważam, że jest to dodatek, którego wiele osób nie toleruje (w tym ja) i powinno się o tym pamiętać, podając więcej pieczywa bez dodatków. Szału nie było. Nad kolejnym twarożkiem bardzo mocno się zastanowię. Aby nie było jednak tak ostro - koktajl z jagód i malin był przepyszny.

Ocena: 3/5


Kuba: Ja miałem trochę więcej szczęścia. Od razu w oczy rzuciła mi się nowa pozycja w menu - śniadanie argentyńskie czyli bagietka ze 100% wołowiną, pomidorem, ogórkiem, sałatą, i karmelizowaną czerwoną cebulą. Dodatkowo w zestawie była kawa śniadaniowa lub herbata. Wahałem się ze względu na wysoką cenę (29,90 zł), lecz koniec końców postanowiłem spróbować. Przekonała mnie do tego wołowina... Muszę przyznać: było dobre, nawet bardzo. Jednak czuję się zawiedziony ze względu na ilość. Spodziewałem się, że za taką cenę zjem syte śniadanie. Niestety, mimo tego że zjadłem całą porcję, dalej miałem ochotę na coś jeszcze.

Ocena: 4/5


Niestety ta wizyta nie była najlepszą. Możemy jednak zapewnić, że do Dyni z pewnością wrócimy, i to jeszcze nie raz. Mimo tego że obsługa bardzo często pozostawia wiele do życzenia, bardzo lubimy to miejsce oraz jego klimat. Ma ono swój urok zarówno w ciągu dnia, jak i po zmroku, gdy ogród rozświetlają lampiony. 

sobota, 8 sierpnia 2015

21. urodziny

Męska część Sparowanych obchodzi dziś swoje 21. urodziny. Dlatego też, tego posta piszę sama.  Jak możecie wywnioskować po przeczytaniu krótkiego opisu po prawej stronie, nie umiem gotować ani piec. Staram się jak mogę (podobno czasami mi to nawet wychodzi), ale mimo wszystko w kuchni nie czuję się zbyt pewnie. Zdecydowanie bardziej wolę tą drugą część - jedzenie. Jednak z okazji urodzin Kuby, który wreszcie może legalnie napić się piwa w Stanach Zjednoczonych, postanowiłam się przemóc i spróbować stworzyć tort. Pomimo huraganu, który przeszła wczoraj moja kuchnia i momentach zwątpienia, podobno bardzo dobrze poradziłam sobie z tym wyzwaniem. 


Będziemy potrzebować:

8 jajek
6 łyżek cukru
3 budynie (dwa waniliowe i czekoladowy)
400 ml mleka kokosowego z puszki
100 ml wody
250 g mascarpone
dżem
wiórki kokosowe
200 g gorzkiej czekolady
100 ml śmietany 36%
kostka masła (200 g)
2 łyżki cukru pudru


Jak zrobić?

Gotujemy mleko kokosowe pod przykryciem, dopóki nie zabulgota (należy uważać, bo bardzo łatwo może wydostać się poza garnek..). Jeden budyń waniliowy mieszamy ze 100 ml wody, a następnie dodajemy do mleka, mieszamy i zagotowujemy. Odstawiamy, aby ostygło. Do rondelka wlewamy śmietanę i dodajemy połamaną w kostkę czekoladę. Cały czas mieszając, czekamy aż się rozpuści. Także odstawiamy na bok. Teraz czas na biszkopty! Przydadzą nam się dwie tortownice o takiej samej średnicy. Wykładamy ich dno papierem do pieczenia. Zamykamy obręcze, wypuszczając go na zewnątrz. Białka oddzielamy od żółtek, ubijamy na sztywną pianę. Dodajemy cukier, jedną łyżkę na każde dwa jajka oraz żółtka, ciągle ubijając na wysokich obrotach. Dzielimy masę na dwie równe części, do każdej dodajemy inny budyń. Mieszamy, wykładamy je do tortownic oraz pieczemy przez 15 minut. 


Mascarpone miksujemy z dwiema łyżkami cukru przez ok. 20 sekund. Następnie, w trzech partiach dodajemy nasz wcześniej zrobiony budyń na mleku kokosowym zrobiony wcześniej, miksujemy. Jedną masę mamy gotową. Czas na krem czekoladowy. Masło w temperaturze pokojowej mieszamy z cukrem pudrem, aż do białości. Dodajemy rozpuszczoną czekoladę, miksujemy aż do połączenia składników. Został już tylko ostatni krok - przełożyć. Naszym spodem będzie biszkopt z dodatkiem czekoladowego budyniu, który posmarujemy masą kokosowo-waniliową. Na nią nałożymy kilka łyżek ulubionego dżemu (ja nałożyłam pomarańczowo-limonkowy). Przykrywamy waniliowym biszkoptem. Wierzch oraz boki tortu przykrywamy kremem czekoladowym oraz posypujemy wiórkami. Wkładamy do lodówki, aby się schłodził. Voilà! 


Słodkie biszkopty oraz masa kokosowo-budyniowa bardzo dobrze równoważy gorzka czekolada, użyta do kremu. Ciasto jest bardzo kokosowe i bardzo czekoladowe. Prawdziwa gratka dla prawdziwych łasuchów. Mam tylko nadzieję, że solenizantowi tort naprawdę smakował. Jeszcze raz, wszystkiego najlepszego!

piątek, 31 lipca 2015

Muffiny bananowo-krówkowe

Muffiny bananowo-krówkowe to idealna propozycja dla łasuchów, którzy nie czują się pewnie przy piekarniku. Polecamy je każdemu, kto lubi prostotę wykonania i słodycze. Przed Wami przepis, który wyjdzie każdemu, uwierzcie nam. Idealnie rozpływające się w ustach, o wyraźnym smaku zarówno bananów, jak i krówek. Jeśli lubicie i jedno, i drugie to jesteśmy pewni, że już niedługo odwiedzicie sklep, aby kupić potrzebne składniki i samemu spróbować je wykonać. 


Na 20 sztuk będziemy potrzebować:

kilkanaście krówek 
3 banany
1 i 1/2 szklanki mąki
1/2 szklanki cukru (jeśli wolicie naprawdę słodkie wypieki, dodajcie więcej)
2 jajka
szklanki oleju (my użyliśmy rzepakowego, ale każdy roślinny będzie dobry)
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
łyżeczkę proszku do pieczenia



Jak zrobić?

Przygotowujemy trzy miski. W jednej mieszamy wszystkie suche składniki (mąkę, cukier, sodę oczyszczoną oraz proszek do pieczenia), w drugiej ubijamy jajka z olejem, natomiast w trzeciej blendujemy (lub rozgniatamy) banany. Nie przejmujcie się, że już po chwili ściemnieją, po prostu tak już mają. Krówki siekamy na małe kawałki. Zawartość wszystkich misek łączymy w całość, mieszamy. Na koniec dodajemy pokrojone krówki. Nakładamy do foremek (my użyliśmy jak zwykle tych silikonowych) i pieczemy w 200 stopniach. Aby były gotowe wystarczy im 15-20 minut. My zostawiliśmy je jeszcze przez chwilę w wyłączonym piekarniku, aby zbytnio nie opadły. 


Te muffiny to niebo w gębie. Smakowały nawet osobom, które na co dzień za słodyczami nie przepadają. Blaszka już jest pusta, dwadzieścia sztuk zniknęło w jeden dzień. Gdyby nie to, że jest tyle innych rzeczy do wypróbowania, już pieklibyśmy kolejne.

wtorek, 28 lipca 2015

Nova Resto Bar

Kto śledzi nas na Facebooku, ten wie, że dwutygodniowa przerwa w blogowaniu spowodowana była naszym wyjazdem na wakacje. Żeglowaliśmy, jedliśmy przepyszne rzeczy i odwiedzaliśmy urokliwe miasteczka. Jednak jak dobrze wiadomo, wszystko co dobre szybko się kończy i nastąpił czas powrotu. Opaleni i wypoczęci odwiedziliśmy dzisiaj Nova Resto Bar, restaurację znajdującą się przy Placu Nowym na krakowskim Kazimierzu. W karcie jest absolutnie wszystko. Śniadania, sałatki, burgery, pizze, desery, mnóstwo różnorodnych napojów i drinków. Ze względu na wczesną porę, my zdecydowaliśmy się na śniadanie. 


Ania: Zdecydowałam się na stałą pozycję w menu. Dwa bajgle, jeden z pieczonym schabem i masłem chrzanowym, a drugi z pastą jajeczną (16 zł) podane zostały w towarzystwie wiosennej sałatki warzywnej. Ona mnie nie zachwyciła, lecz bajgle przypadły mi do gustu. I to bardzo. Chrupiące pieczywo i naprawdę dobry środek. Jedyne, do czego mogłabym mieć zastrzeżenia to znikomy posmak chrzanu (który uwielbiam). Porcja była tak duża, że niestety (ostatkiem sił) zjadłam tylko półtora. Ponadto skusiłam się na świeżo wyciskany sok z kiwi, gruszek i jabłek. Był przepyszny, jednak mimo wszystko nazwę go fanaberią ze względu na cenę 14 złotych.

Ocena: 4.5/5


Kuba: Ja natomiast sięgnąłem po coś limitowanego z letniego menu. Wybór padł na jajka w koszulach podane na pełnoziarnistym toście ze szpinakiem i szparagami grillowanymi w szynce parmeńskiej (16 zł). To był bardzo dobry wybór. Jajka były idealne - płynące żółtko i ścięte białko. Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie doszukał się choćby małej niedoskonałości. Wszystko było trochę chłodne, jak na śniadanie na ciepło. Nie zmienia to jednak faktu, że rzadko które danie zamówione w restauracji tak mi smakuje.

Ocena: 4.5/5


Nova Resto Bar to miejsce, które będziemy jeszcze wielokrotnie odwiedzać. Czekając na rachunek, przeglądnęliśmy dokładnie menu. Kusiło nas absolutnie wszystko. Wybór dań podczas następnej wizyty będzie szalenie trudny. 

piątek, 10 lipca 2015

77 sushi

Sushi staje się coraz popularniejsze. Nie uchodzi już za tak ekskluzywny posiłek, za jaki uważano je kiedyś. Jednak wciąż problemem pozostaje znalezienie miejsca, gdzie będzie naprawdę pyszne. My takie znaleźliśmy już parę lat temu. Przyszedł czas, żeby się nim z Wami podzielić. 77 sushi zlokalizowane jest na ulicy św. Anny, zaledwie parę kroków od Rynku Głównego. Wygląda niepozornie, w środku jest tylko kilka stolików. Dlatego też naszą radą jest, aby dokonać wcześniej rezerwacji. Oszczędzi Wam to czekania w kolejce. 


Dla osób, które pierwszy raz będą próbować tego rodzaju kuchni, polecamy wziąć jakiś gotowy zestaw. My jednak jesteśmy osobami, które lubią, gdy coś się dzieje. Dlatego też wybieramy sushi z większą ilością składników. Każdy oczekujący na swoje zamówienie, dostaje darmową przystawkę. Są to glony atlantyckie Wakame. Nie zrażajcie się zagadkową nazwą, jest to niebo w gębie. Nawet jeśli nie podbiją one Waszego serca za pierwszym razem, kiedyś na pewno to zrobią!


Nie przeraźcie się ilością jedzenia, która pokazana jest na zdjęciach poniżej. Była to porcja nie dla dwóch, lecz wyjątkowo dla trzech osób. Najprościej jest wybrać interesujące Was warianty oraz zaznaczyć, żeby zostały podane na jednej desce. Oszczędzacie miejsce na stole (którego w pewnym momencie zaczyna brakować). 


Jak można zauważyć, lubimy przepych w sushi. Uważamy, że nie warto ograniczać się do jednego składnika, jeśli możemy dać się ponieść fuzji przeróżnych smaków i dziwnych połączeń. Zazwyczaj wybieramy swoich ulubieńców (jak np. uramaki z pastą z ryby maślanej lub tempurę), jednak tym razem zdecydowaliśmy się na jedną rolkę czegoś nowego. Tak też spróbowaliśmy połączenia łososia z liczi i borówkami. Odczucia się mieszane, ale było to ciekawe doświadczenie. 


Zgodnie twierdzimy, że sushi powinien spróbować każdy. Istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że kuchnia japońska stanie się nowym faworytem. Nie zrażajcie się jeśli nie jesteście z Krakowa, 77 sushi to sieć. Sprawdźcie, bo bardzo możliwe, że istnieje ona również w Waszym mieście. Nie moglibyśmy pominąć kwestii ceny. To ona najczęściej odstrasza od tego typu jedzenia. Zgadzamy się z tym, że jest to jeden z droższych pomysłów na obiad. Jednak przetestowaliśmy też inne lokale i jesteśmy zdania, że 77 sushi to zarazem najlepsza jak i najtańsza opcja. Rachunek za powyższe sushi oraz 2.5 litra mrożonej herbaty (liczi i gruszka to nasi faworyci) wyniósł by nas 220 złotych (co daje 73 złote na osobę). Jednak polecamy zapytać się obsługi o kartę stałego klienta, która daje Wam -50% zniżki przy KAŻDYM zamówieniu. Dzięki niej, sushi staje się przepysznym posiłkiem w dobrej cenie. 

środa, 8 lipca 2015

Babeczki śniadaniowe

Znacie ten moment, gdy teoretycznie w lodówce jest sporo produktów, jednak nie macie pojęcia co można z tego stworzyć? Jeśli macie jajka, to jesteście w tym momencie uratowani. Babeczki śniadaniowe (które nadają się także na każdą inną porę dnia) są przepyszne, proste i szybkie w wykonaniu. Ponadto liczba wariantów jest nieokreślona. Przepis ten poznaliśmy zupełnie przypadkiem, pół roku temu. Po kilku dniach wymyślania coraz to dziwniejszych smaków, nastąpiło kilka miesięcy przerwy. Postanowiliśmy jednak powrócić do tego banalnego przepisu, żeby pokazać Wam, że łatwe i szybkie śniadanie to nie tylko kanapki z szynką!


Będziemy potrzebować:

jajka (na każde dwie babeczki jedno)
kukurydzę
ulubioną szynkę
paprykę czerwoną
suszone pomidory
ser feta
ser żółty w kostce


Jak zrobić?

Wszystkie składniki kroimy na małe kawałki. Foremki rozkładamy na blaszce (proponujemy silikonowe, papierowe mogą rozmoczyć się od jajka). Część wypełniamy szynką, papryką i kukurydzą, a część suszonymi pomidorami i fetą. Roztrzepanym jajkiem zalewamy wszystko i posypujemy startym serem. Piekarnik rozgrzewamy do 200 stopni i pieczemy przez 15 minut (bez termoobiegu). 


Tak przygotowane babeczki można zjeść zarówno na ciepło, jak i wziąć ze sobą do pracy czy na uczelnię. Świetnie sprawdzają się jako mała przekąska lub śniadanie. Jedno jest pewne - jeśli lubisz jajka, to nigdy Ci się ten przepis nie znudzi. Za każdym razem można dodawać do nich coś innego. Kurczak, oliwki, zioła, pieczarki i wiele, wiele innych - lista nie ma końca. To wszystko zależy od Waszej wyobraźni! 


Nie da się jednak ukryć, że taką babeczką nie da się najeść. Proponujemy zjeść ich po prostu kilka sztuk lub urozmaicić posiłek jakimś dodatkiem. My wybraliśmy awokado. Jeśli zależy Ci, żeby kupić je dojrzałe, polecamy Biedronkę. Tym bardziej, że miękkie i dobre awokado jest bardzo ciężko znaleźć. Połowę pokroiliśmy i ułożyliśmy na talerzu w wachlarz, z pozostałej części zrobiliśmy quacamole (szybki przepis na Facebooku). Nic się nie marnuje!


sobota, 4 lipca 2015

Amerykańskie naleśniki

Ile można jeść w restauracjach? Dużo, jednak tylko w przypadku, gdy pod poduszką masz worek pieniędzy. My niestety (jeszcze!) go nie posiadamy i zazwyczaj jemy w domu, szczególnie śniadania. W tym miejscu powinniśmy sprecyzować - tylko męska część Sparowanych je śniadania. Jednak gdy na stół zostają postawione takie pyszności jak poniżej, to każdy mięknie. Chcieliśmy, aby nasz pierwszy przepis był "na czasie". Amerykańskie naleśniki (pancakes) robią niesamowitą furorę. Mimo że wymagają odrobiny czasu, polecamy, bo idealnie nadają się na leniwe sobotnie śniadania (jak to było w naszym przypadku). Przepis, który tutaj podamy, pochodzi z tego linku. Pancakes to pancakes i nic odkrywczego w tej dziedzinie nie wymyślimy. Możemy tylko to lekko zmodyfikować.

Będziemy potrzebować:

1 i 1/4 szklanki mąki
1 jajko
1 i 1/4 szklanki maślanki
1/4 szklanki cukru pudru (my dodaliśmy więcej, aby były słodsze)
1 łyżeczkę proszku do pieczenia
1 łyżeczkę sody
1/4 szklanki oliwy
szczyptę soli


Jak zrobić?

Bardzo prosto, ale to bardzo. Najpierw wrzucamy wszystko do jednej miski. W przepisie rekomendowane jest użycie blendera, jednak w zupełności wystarczy dokładnie wymieszać. Dzięki temu mamy mniej brudnych naczyń, zawsze łatwiej umyć trzepaczkę niż cały blender. Teraz pozostaje nam tylko rozgrzać patelnię, usmażyć i zjeść z ulubionymi dodatkami. Nie przejmujcie się jak nie dacie rady zjeść wszystkiego, na zimno smakują tak samo dobrze. 


My, korzystając z letniej atmosfery, zdecydowaliśmy się na owoce sezonowe (truskawki i jagody). Jednak, aby nie było zbyt zdrowo, ubiliśmy śmietankę. Dodała ona słodkiego smaku i bardzo dobrze komponowała się z kwaśnymi owocami. Jednak w dodatkach do amerykańskich naleśników nie ma żadnych ograniczeń! Może być to syrop klonowy, Nutella, masło orzechowe, wszelkiego rodzaju dżemy i konfitury czy przeróżne owoce, lody i słodycze. Niesamowicie polecamy (oczywiście szczególnie w powyższej odsłonie!). 

czwartek, 2 lipca 2015

Charlotte

Charlotte to miejsce-legenda na mapie krakowskich restauracji. Rano pachnie croissantami, a wieczorem winem. Wiecznie pełne sale oraz zajęte stoliki na zewnątrz. Świeże pieczywo, wypiekane na miejscu, smakowite słodkości, francuska atmosfera. Charlotte od lat ma swoją renomę. Uwielbiamy to miejsce. Jednak ostatnio zaczęliśmy się zastanawiać czy nie powinniśmy raczej uznać, że uwielbialiśmy... Po ostatnich wizytach, wychodziliśmy coraz bardziej zawiedzeni. Mając jednak w pamięci rozpływającą się w ustach czekoladę, nie mogliśmy oprzeć się kolejnej wizycie. 


Ze względu na słoneczną pogodę, bardzo chcieliśmy usiąść na zewnątrz. Niestety wszystkie stoliki były zajęte, dlatego też wybraliśmy miejsce w pierwszej sali. Zamówiliśmy to co zwykle, czyli śniadanie Charlotte (15 złotych za koszyk pieczywa, czekoladę/konfiturę i napój). Jeden zestaw z białą czekoladą, drugi natomiast z mleczną. Następnie przenieśliśmy się na zewnątrz, gdzie zwolnił się stolik. Gdy dostaliśmy zamówienie, już czuliśmy, że coś będzie nie tak.


Ania: Jestem ogromnym łasuchem, szczególnie śniadaniowym. Zazwyczaj wybieram coś słodkiego. W Charlotte od zawsze byłam fanką białej czekolady oraz chleba z rodzynkami. Zapychałam się czekoladą, po czym nie mogłam opróżnić całego koszyka różnorodnego pieczywa i oddawałam go Kubie. Dlatego też, pierwszą rzeczą, która tym razem rzuciła mi się w oczy, była mała ilość kromek. Przyzwyczaiłam się do widoku koszyczka, z którego wręcz wystaje pieczywo. Gdy zajrzałam do tego powyżej, zobaczyłam parę kawałków chleba, jednak widać było różnicę, w stosunku do poprzednich wizyt. Jest tego tylko jeden plus - przynajmniej zjadłam wszystko! Croissanta (czyli to co najlepsze) zawsze zostawiam na koniec. Rozczarowałam się zatem, gdy nie był on tak chrupiący jak zwykle.

Ocena: 4/5 


Kuba: Podczas poprzedniej wizyty dostaliśmy białą czekoladę, która nie była pierwszej świeżości. W słoiku było widać, jak bardzo się rozwarstwiła. Wymieniliśmy ją, a ja miałem nadzieję, że to jednorazowy incydent. Tym razem biała czekolada była bez zarzutu (widać było, że dopiero została otwarta). Natomiast mleczna przypomniała ... budyń. Kolejny raz trafiło nam się coś, co nie powinno pojawić się na stole. Ponadto słoik ewidentnie był po przejściach, miał oderwaną etykietę. Croissant ze zdjęcia powyżej był Ani. Mój niestety nie był tak fotogeniczny, wyglądał jakby ktoś niedelikatnie go zgniótł. 

Ocena: 3.5/5


Nie moglibyśmy nie wspomnieć o obsłudze, która pozostawia wiele do życzenia. Kelnerów jest naprawdę sporo, jednak nie jest to równoznaczne z ich szybką reakcją. Nawet w sytuacji, gdy miejsce świeci pustkami, należy uzbroić się w cierpliwość. Wcześniej, obsługa była tylko małym minusem, pomimo którego i tak się tam wracało, ze względu na pyszne jedzenie. Mamy świadomość, że sprawiamy wrażenie, jakby nic nam nie pasowało. Podejrzewamy, że gdyby to była nasza pierwsza wizyta, to bylibyśmy zachwyceni pomysłem, atmosferą oraz jedzeniem. Jednak gdy stajemy się stałymi klientami, to robimy to z jakiegoś powodu i chcemy, aby standard miejsca, które uwielbiamy nie malał. Nie mamy pojęcia czy to my źle trafiamy, czy Charlotte rzeczywiście osiadło na laurach i przestało troszczyć się o klientów. Wiemy natomiast, że coraz rzadziej będziemy odwiedzać to miejsce. Jednak mimo wszystko polecamy je innym, szczególnie na śniadania, może akurat Wy będziecie mieć więcej szczęścia od nas: zainteresuje się Wami kelner, dostaniecie świeżą czekoladę i chrupiący chleb. 

poniedziałek, 29 czerwca 2015

Kamo Bar & Grill

Jeśli jesteś z Krakowa, masz zamiar go w najbliższym czasie odwiedzić lub po prostu lubisz dobre jedzenie to dobrze trafiłeś. Jesteśmy parą, która uwielbia odkrywać nowe miejsca. Znajdujemy, przychodzimy, jemy i oceniamy. Zazwyczaj tylko między sobą, lecz teraz postanowiliśmy podzielić się naszym hobby z innymi. Jeśli wolisz gotować w domu to tym bardziej nie zapominaj o nas i uważnie obserwuj kolejne posty. Będzie różnorodnie! Naszą przygodę z działalnością w blogosferze rozpoczniemy od miejsca, w którym (szumnie mówiąc) wszystko się zaczęło. Kamo Bar & Grill znaleźliśmy zupełnie przypadkiem, przeglądając Instagrama.  Niby w centrum, lecz na uboczu. Trudno tam trafić spacerując po okolicach Rynku, ale gdy już tam jesteś, zadziwia Cię to, jak blisko Bagateli jesteś. 


Kiedy odwiedziliśmy to miejsce po raz pierwszy, oboje byliśmy pod wrażeniem serwowanego tam wówczas makaronu z krewetkami. Dzisiaj, gdy po paru miesiącach rozważania za i przeciw, postanowiliśmy wreszcie ruszyć ze Sparowanymi, udaliśmy się na ulicę Czystą. Niestety już zaraz po wejściu spotkało nas pierwsze rozczarowanie. Lokal przechodzi gruntowną przemianę, a po przepysznym makaronie nie ma ani śladu. W menu widnieją jedynie śniadania oraz kilka propozycji na lunch. Zdecydowaliśmy się jednak zostać i dać szansę nowościom. 


Ania: Bakłażan z serem feta i musem rabarbarowym od razu rzucił mi się w oczy. Bardzo chciałam go spróbować, dlatego, mimo ogromnego głodu, zdecydowałam się wybrać właśnie tę pozycję z menu. Po pierwszym kęsie byłam zachwycona. Jednak z każdym kolejnym, danie to coraz bardziej mnie rozczarowywało, a ser feta nie smakował jak ser feta. Ponadto, mój żołądek miał ochotę na coś większego, a powyższa porcja, jest według mnie zbyt mała (nawet jeśli mówimy tylko o lunchu). 

Ocena: 3.5/5
Cena: 15 zł


Kuba: Moja porcja była z kolei zbyt duża. Zamówiłem curry z warzywami. W talerzu znalazły się brokuły, zielona fasolka szparagowa, kalafior, świeży groszek oraz marchewka. Dodatkowo dostałem ryż, który mógł być trochę cieplejszy. Całość nie była zła, lecz dodany do curry imbir, wziął górę nad całą resztą. Jego smak zdominował całą potrawę. Ponadto, tarty imbir zostawia włókna, które wyraźnie przeszkadzały. 

Ocena: 3.5/5
Cena: 16 zł


Wnętrze jest proste i jasne. Dodatkowo restauracja posiada kilka stolików na tarasie. Menu na ścianie, kwiaty na stołach. To wszystko sprawia wrażenie przytulnej, lecz nie przytłaczającej przestrzeni. Jednak wiadomo, że to smak potraw jest najważniejszy. Tym razem, byliśmy wyjątkowo zgodni w ocenie. Mamy nadzieję, że nowa odsłona restauracji zaspokoi nasze kubki smakowe bardziej, niż powyższe dania. Na tę chwilę, wrócilibyśmy tam tylko wtedy, gdyby powróciło stare menu.